Tak się właśnie zastanawiam nad tym faktem, skupiając się wyłącznie na mężczyznach - zagadnienie znane mi dość dobrze. Rozmawiając ze znajomymi na ten temat, mógłbym dojść do wniosku, że żadnego problemu nie ma. Większość wyrażała nawet przekonanie, że
wypowiadanie uczuć przychodzi im z
łatwością i generalnie nie mają i/lub nie widza w tym żadnego problemu.
Po rozwinięciu tematu i wykluczeniu wszystkich lapidarnych form
wyrażania uczuć, w których natężenie emocji regulowane jest długością
"r" w kluczowych wyrazach, okazało się,
że wcale nie jest tak różowo. Dlaczego zatem nie dzielimy się uczuciami
z najbliższymi? Nie chodzi mi tu o ekshibicjonizmy wszelakie,
bezeceństwa w postaci wyrzucania na kogoś wrażliwego całego ładunku
uczuć, czyniąc go jednocześnie odpowiedzialnym, współwinnym,
zakłopotanym... Zwykła, rzeczowa
rozmowa pozwala bardzo często na nabranie dystansu, spojrzenie na siebie
z innego punktu. Dialog może pomóc wyzwolić się z kleszczy własnej
bezradności, zagubienia.
Nagromadzenie
uczuć, problemów, zmartwień i różnej maści niepokojów prowadzi do
apatii, przygnębień, uzależnień, depresji czy zachowań
obsesyjno-kompulsywnych. Pracujemy coraz więcej, dłużej i większym
tempie, dlatego nagromadzenie takiego negatywnego bagażu staje się
nieuniknione, jest niejako z tym związane. Wśród mężczyzn istnieje
pewnie (żaden z interlokutorów się nie przyznał) przekonanie,
że epatowanie własnymi uczuciami będzie odbierane za oznakę słabości,
coś niestosownego. Mało tego. Niektórzy prócz świadomego zaniechania
próby okazania uczuć, celowo je w sobie zamykają, przyjmując
przy tym twarz pokerzysty. Nie wiem czy to jest dobra droga i dokąd
prowadzi, a jednak moja część mózgu odpowiadająca za ścisłe myślenie
podpowiada mi, że jeśli będziemy próbowali zatrzymać proces,
który z natury jest ciągły, to się raczej dobrze nie skończy. Nikt nie
jest na tyle silny, by zmieścić w sobie
wszystkie negatywne emocje i by odbyło się to bez szwanku na zdrowiu.
Gdybym miał poszukać natomiast plastycznej ilustracji, posłużyłbym się dmuchanym balonem, w niego też nie da się bez końca dmuchać.
Wracając
do facetów. Nie wiem tego na pewno, bo przy męskich spotkaniach zwykle
rozmawia się na jakieś poważniejsze tematy (piłka nożna, mecze, ostatni
mecz, forma itd.), ale jest taki dość oklepany przykład z gabinetu
terapeuty rodzinnego:
terapeuta rodzinny: "Kocha pan swoją żonę?"
mąż: "Tak kocham"
terapeuta rodzinny: „Czy mówi pan swojej żonie, że ją kocha?”
mąż: "A po co? Przecież ona o tym wie”
Na
pozór wszystko pięknie, ale nie do końca. WiedziećPana, a CzućPani nie
są tożsame, więcej RozumiećPana i WiedziećPani mogą być zupełnie
rozbieżne. Żona może zrobić dosłownie wszystko, by czuć się kochana, ale
to i tak nie zmieni relacji między nimi, dopóki mąż nie zacznie jej
swoich uczuć okazywać. Generalnie przekazywanie uczuć to nie tylko
słowa, mogą, a w zasadzie powinny to być również gesty i
najlepiej gdyby to była koniunkcja między nimi. Każda pani bez wątpienia
odczuwa spory dysonans między "Czuć" a "Doświadczyć", mimo, że dla wielu panów nie ma w tej kwestii większej różnicy.
Dlaczego
o tym piszę? Właśnie sam przed sobą przyznałem, że mam problem z
okazywaniem uczuć. Nie wiem jakie są jego źródła, choć mam w tym temacie
całkiem mocną teorię. Podejrzewam, że wpływ na to miała aberracja w
zachowaniu właściwych proporcji między wsparciem, zapewnieniami o
miłości, czułymi gestami... a dość chłodną oceną moich sukcesów i ostrą
krytyką złych
wyborów, czy porażek. Nie jestem ofiarą tzw. zimnego chowu, ale w miarę upływu czasu
z coraz większą łatwością obalam mit o potędze rodzinnej miłości, który
zaprezentowano mi w dzieciństwie. Nie jestem cynikiem (dla bliskich :) )
i piszę tak trochę na pobudzenie refleksji. Nie jestem też złym
człowiekiem i nie zostałem źle wychowany. Zauważam tylko, że schemat
wychowawczy, jakiemu zostałem poddany,
dzisiaj zostałby
uznany za lekko czerstwy i mało efektywny. Czasy się zmieniają, żyje się
szybciej, pokus więcej. Każdy w życiu ma do odegrania jakąś rolę. Jeden
jest ojcem, drugi ojcem chrzestnym, inny autorytetem dla siostrzeńca.
Obawiam się, że brak odpowiednio wypracowanej komunikacji w sferze
uczuć, nie pozwoli naszym bliskim czerpać prawidłowego wzorca, dzięki
naszemu wsparciu, stawać się silnymi, lepszymi. Bez uczuciowej
interakcji ciężko będzie zachować równowagę między zdrowiem psychicznym,
fizycznym i duchowym. Bez naszego kredytu zasad i poczucia
bezpieczeństwa, pozytywnej i niosącej ogrom korzyści wspólnej analizy, ciężko będzie wychować dziecko w czasach,
kiedy mieszają się i dewaluują znaczenia fundamentalnych wartości. Bez
tego granica między uczciwością i głupotą, wiarą w ludzi i naiwnością,
cwaniactwem i zaradnością, kreatywnością a kombinatorstwem zatrze się albo mniej lub bardziej świadomie będzie przesuwana, aż do
dramatu. Jeśli natomiast nauczymy się rozmawiać o uczuciach, nie będzie
mowy o typowym wzorcu wychowawczym (takim z definicji), ponieważ ten
stale będzie ewoluował, dojrzewał i wzrastał. Stanie się jakby odrębnym
bytem spajającym więzi, w chwilach zwątpienia czy słabości pozwoli na
słuszne decyzję, niejako z automatu.
Zrozumiałem, że uczenie się rozpoznawania swoich uczuć, nieustanna praca nad nimi jest niezwykle ważna. Tylko dzięki takiej zdolność można w porę reagować, chroniąc wszystkich, których się kocha. Człowiek prócz uczuć ma jeszcze intelekt i wolę. Ważne, by swój wysiłek skierować na zsynchronizowany rozwój wcześniej wymienionych. Nieukierunkowana intelektem wola działania, czy kierowanie się wyłącznie uczuciami mogą okazać się zgubne w skutkach. Uczucia to zbyt duża i gwałtowna siła, a pozbawiona nadzoru naszej mózgownicy ma często wektor przeciwny do naszej woli. Wspólny wektor obu nie gwarantuje jednak ocalenia od samozniszczenia :o) Panowanie nad nimi i precyzyjne kierowanie to pierwszy krok do wolności i z nim powiązanego szczęścia. Przecież sensem życia jest szczęście naszych bliskich i nasze, oba są nierozłączne.
Mówią, że tylko trening czyni mistrza, więc zacznijmy rozmawiać o tym co czujemy, wzajemnie odkrywając własne potrzeby i niedoskonałości. Pamiętajmy jednak, że rozmowa to nie monolog. Otwórzmy się na drugiego człowieka i zacznijmy słuchać. Nie ma uczuć ważnych i ważniejszych, a one same nie podlegają ocenie moralnej; nigdy nie są ani złe, ani niemoralne. Złe i niemoralne mogą być jedynie czyny, których się pod ich wpływem świadomie dopuścimy