środa, 15 maja 2013

Czy faceci mają problem z werbalizacją uczuć?

http://images.fineartamerica.com/images-medium/spectrum-of-feelings-leonid-afremov.jpg
Tak się właśnie zastanawiam nad tym faktem, skupiając się wyłącznie na mężczyznach - zagadnienie znane mi dość dobrze. Rozmawiając ze znajomymi na ten temat, mógłbym dojść do wniosku, że żadnego problemu nie ma. Większość wyrażała nawet przekonanie, że wypowiadanie uczuć przychodzi im z łatwością i generalnie nie mają i/lub nie widza w tym żadnego problemu. Po rozwinięciu tematu i wykluczeniu wszystkich lapidarnych form wyrażania uczuć, w których natężenie emocji regulowane jest długością "r" w kluczowych wyrazach, okazało się, że wcale nie jest tak różowo. Dlaczego zatem nie dzielimy się uczuciami z najbliższymi? Nie chodzi mi tu o ekshibicjonizmy wszelakie, bezeceństwa w postaci wyrzucania na kogoś wrażliwego całego ładunku uczuć, czyniąc go jednocześnie odpowiedzialnym, współwinnym, zakłopotanym... Zwykła, rzeczowa rozmowa pozwala bardzo często na nabranie dystansu, spojrzenie na siebie z innego punktu. Dialog może pomóc wyzwolić się z kleszczy własnej bezradności, zagubienia.

Nagromadzenie uczuć, problemów, zmartwień i różnej maści niepokojów prowadzi do apatii, przygnębień, uzależnień, depresji czy zachowań obsesyjno-kompulsywnych. Pracujemy coraz więcej, dłużej i większym tempie, dlatego nagromadzenie takiego negatywnego bagażu staje się nieuniknione, jest niejako z tym związane. Wśród mężczyzn istnieje pewnie (żaden z interlokutorów się nie przyznał) przekonanie, że epatowanie własnymi uczuciami będzie odbierane za oznakę słabości, coś niestosownego. Mało tego. Niektórzy prócz świadomego zaniechania próby okazania uczuć, celowo je w sobie zamykają, przyjmując przy tym twarz pokerzysty. Nie wiem czy to jest dobra droga i dokąd prowadzi, a jednak moja część mózgu odpowiadająca za ścisłe myślenie podpowiada mi, że jeśli będziemy próbowali zatrzymać proces, który z natury jest ciągły, to się raczej dobrze nie skończy. Nikt nie jest na tyle silny, by zmieścić w sobie wszystkie negatywne emocje i by odbyło się to bez szwanku na zdrowiu. Gdybym miał poszukać natomiast plastycznej ilustracji, posłużyłbym się dmuchanym balonem, w niego też nie da się bez końca dmuchać.
Wracając do facetów. Nie wiem tego na pewno, bo przy męskich spotkaniach zwykle rozmawia się na jakieś poważniejsze tematy (piłka nożna, mecze, ostatni mecz, forma itd.), ale jest taki dość oklepany przykład z gabinetu terapeuty rodzinnego:
terapeuta rodzinny: "Kocha pan swoją żonę?"
mąż: "Tak kocham"
terapeuta rodzinny: „Czy mówi pan swojej żonie, że ją kocha?”
mąż: "A po co? Przecież ona o tym wie”
Na pozór wszystko pięknie, ale nie do końca. WiedziećPana, a CzućPani nie są tożsame, więcej RozumiećPana i WiedziećPani mogą być zupełnie rozbieżne. Żona może zrobić dosłownie wszystko, by czuć się kochana, ale to i tak nie zmieni relacji między nimi, dopóki mąż nie zacznie jej swoich uczuć okazywać. Generalnie przekazywanie uczuć to nie tylko słowa, mogą, a w zasadzie powinny to być również gesty i najlepiej gdyby to była koniunkcja między nimi. Każda pani bez wątpienia odczuwa spory dysonans między "Czuć" a "Doświadczyć", mimo, że dla wielu panów nie ma w tej kwestii większej różnicy.

Dlaczego o tym piszę? Właśnie sam przed sobą przyznałem, że mam problem z okazywaniem uczuć. Nie wiem jakie są jego źródła, choć mam w tym temacie całkiem mocną teorię. Podejrzewam, że wpływ na to miała aberracja w zachowaniu właściwych proporcji między wsparciem, zapewnieniami o miłości, czułymi gestami... a dość chłodną oceną moich sukcesów i ostrą krytyką  złych wyborów, czy porażek. Nie jestem ofiarą tzw. zimnego chowu, ale w miarę upływu czasu z coraz większą łatwością obalam mit o potędze rodzinnej miłości, który zaprezentowano mi w dzieciństwie. Nie jestem cynikiem (dla bliskich :) ) i piszę tak trochę na pobudzenie refleksji. Nie jestem też złym człowiekiem i nie zostałem źle wychowany. Zauważam tylko, że schemat wychowawczy, jakiemu zostałem poddany, dzisiaj zostałby uznany za lekko czerstwy i mało efektywny. Czasy się zmieniają, żyje się szybciej, pokus więcej. Każdy w życiu ma do odegrania jakąś rolę. Jeden jest ojcem, drugi ojcem chrzestnym, inny autorytetem dla siostrzeńca. Obawiam się, że brak odpowiednio wypracowanej komunikacji w sferze uczuć, nie pozwoli naszym bliskim czerpać prawidłowego wzorca, dzięki naszemu wsparciu, stawać się silnymi, lepszymi. Bez uczuciowej interakcji ciężko będzie zachować równowagę między zdrowiem psychicznym, fizycznym i duchowym. Bez naszego kredytu zasad i poczucia bezpieczeństwa, pozytywnej i niosącej ogrom korzyści wspólnej analizy, ciężko będzie wychować dziecko w czasach, kiedy mieszają się i dewaluują znaczenia fundamentalnych wartości. Bez tego granica między uczci­wością i głupotą, wiarą w ludzi i naiwnością, cwaniac­twem i zaradnością, kreatywnością a kombinatorstwem zatrze się albo mniej lub bardziej świadomie będzie przesuwana, aż do dramatu. Jeśli natomiast nauczymy się rozmawiać o uczuciach, nie będzie mowy o typowym wzorcu wychowawczym (takim z definicji), ponieważ ten stale będzie ewoluował, dojrzewał i wzrastał. Stanie się jakby odrębnym bytem spajającym więzi, w chwilach zwątpienia czy słabości pozwoli na słuszne decyzję, niejako z automatu.

Zrozumiałem, że uczenie się rozpoznawania swoich uczuć, nieustanna praca nad nimi jest niezwykle ważna. Tylko dzięki takiej zdolność można w porę reagować, chroniąc wszystkich, których się kocha. Człowiek prócz uczuć ma jeszcze intelekt i wolę. Ważne, by swój wysiłek skierować na zsynchronizowany rozwój wcześniej wymienionych. Nieukierunkowana intelektem wola działania, czy kierowanie się wyłącznie uczuciami mogą okazać się zgubne w skutkach. Uczucia to zbyt duża i gwałtowna siła, a pozbawiona nadzoru naszej mózgownicy ma często wektor przeciwny do naszej woli. Wspólny wektor obu nie gwarantuje jednak ocalenia od samozniszczenia :o) Panowanie nad nimi i precyzyjne kierowanie to pierwszy krok do wolności i z nim powiązanego szczęścia. Przecież sensem życia jest szczęście naszych bliskich i nasze, oba są nierozłączne. 

Mówią, że tylko trening czyni mistrza, więc zacznijmy rozmawiać o tym co czujemy, wzajemnie odkrywając własne potrzeby i niedoskonałości. Pamiętajmy jednak, że rozmowa to nie monolog. Otwórzmy się na drugiego człowieka i zacznijmy słuchać. Nie ma uczuć ważnych i ważniejszych, a one same nie podlegają ocenie moralnej; nigdy nie są ani złe, ani niemoralne. Złe i niemoralne mogą być jedynie czyny, których się pod ich wpływem świadomie dopuścimy