sobota, 23 lutego 2013

Prawda leży tam, gdzie leży

http://imgs.mi9.com/uploads/fantasy/918/paradise-hell_1024x768_13281.jpg
"Na­leżenie do mniej­szości, na­wet jed­nooso­bowej, nie czy­ni ni­kogo sza­leńcem. Is­tnieje praw­da i is­tnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy praw­dzie, na­wet wbrew całemu światu, po­zos­ta­je nor­malny. Nor­malność nie jest kwes­tią statystyki.  (George Orwell)"


Tak. Normalność nie jest kwestią statystyki. Wychodzi zatem na to, że mimo swojej dość naiwnej wiary w szczerość, pozostaję normalny. Zdumiewają mnie jednak inklinacje statystycznej większości, do łgania i do odwracania kota zadem. Niby nie ma w tym nic złego, bo przecież każdy jest, jaki jest i ma do tego pełne prawo. Nigdy nie kształtowałem nikogo według własnego uznania, uznawałem cudze prawo do tworzenia własnego ja. Jeśli komuś wygodnie żyć w zakłamaniu, to niech tworzy sobie swój ponaciągany świat i w nim żyje trwa. Proszę bardzo, nie mam nic przeciwko. Przestaję jednak akceptować taki stan rzeczy, w momencie, w którym ta "lekko" naginana rzeczywistość zaczyna naruszać autonomię mojego jestestwa. 

Wcześniej pisałem o byciu dobrym człowiekiem, dziś piszę o prawdzie. To nie tak, że podtrzymuję dychotomię w układzie ja-reszta, bo ani ja nie jestem święty, ani cała reszta nie jest tą złą Nie przyjmuje po prostu tłumaczeń, o szczerych intencjach w powiązaniu z teorią o prawdzie, która z definicji leży pośrodku. Nie tworzę iluzji dla własnego egocentryzmu, ponieważ nie jestem aż takim cynikiem. Daleki również jestem od uznania teorii o istnieniu trzech prawd. Było, nie było, jestem umysłem ścisłym i prawda dla mnie zawsze będzie binarna, zero-jedynkowa. Między prawdą, a półprawdą jest taka różnica, jak między "z czym" i "szczym". Nie może tak być przecież, że coś jest trochę prawdziwe, a trochę nie. Trzeba być nieźle naiwnym, by sądzić, że nie istnieje nic pomiędzy, że wszystko jest czarne lub białe. Wszystko nie, ale prawda taka jest bez wątpienia. Nie chcę tracić życia, by dostarczać wszystkim dowodów prawdy na gówno prawdę. Nie dlatego, żebym nie potrafił, lecz nie widzę w tym ani sensu, ani uciechy. Kłam­stwo przecież nie stanie się nagle prawdą tyl­ko dla­tego, że przekonam do niego więcej osób. Wielu jednak uważa inaczej. Dla nich nie ma żadnej różnicy między kłamstwem, a prawdą. Prawda zaś nie ma kompletnie żadnego znaczenia, byle żyło trwało się wygodnie. Dlaczego tak się dzieje? W konkretnych, dobrze znanych mi przypadkach odpowiedź na to pytanie wymagałaby wyjaśnienia przyczyn. To z kolei jest prawda, której się domyślam, a której nie chcę znać, ponieważ ona i tak nic nie zmieni. William Wharton pisał, że ilekroć nie mówimy sobie prawdy, coś staje pomiędzy nami. Wydaje mi się, że to dotyczy nie tylko słów prawdy, ale także czynów, którymi kierują złe intencje, czy brak szacunku. Jestem też przekonany, że jak już coś takiego stanie, to stać już będzie na zawsze. Nie mamy możliwości, by cofnąć pewne rzeczy, ale to też nie powód, by upraszczać, mówiąc, że prawda leży po środku. Nie zgodzę się z tym - prawda, leży tam gdzie leży, choć ze statystyki wynika, że po środku również może.
 

wtorek, 19 lutego 2013

Zwyciężyć lub przegrać - to tylko kwestia szczęścia

http://www.mugglespace.com/group/darkness-rising-a-heaven-and-hell-warWydarzenia ostatnich dni posuwają mnie do konstatacji, że w naszym życiu niewiele zależy od nas. Na niektóre rzeczy oczywiście mamy wpływ, ale gdyby ująć sprawę w kontekście związku przyczynowo-skutkowego, którym karmi się nas od małego, pewność o autonomii naszych wyborów gaśnie. Jako mały chłopiec miałem wpajaną zasadę mówiącą o konsekwencji własnych działań, konieczności ponoszenia odpowiedzialności za podejmowane decyzje i trafność wyborów. Bardzo często szło to jednak w konflikcie z zasadą nic nie dzieje się bez przyczyny. Poddawanie tej oczywistej prawdy w wątpliwość, jest jak debata nad faktem braku drugiej szansy, na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia. W odpowiedniej chwili nie możemy wybrać każdego rozwiązania, ale zaledwie wybierać spośród tych, które są zdeterminowane  przez wydarzenia wcześniejsze i jednocześnie w naszej opinii, w sposób najlepszy wpływają na to, co się ma wydarzyć, w mniej lub bardziej odległej przyszłości. Większość z nas, w podobnej sytuacji, ale w różnym czasie i miejscu, podjęłaby pewnie różne decyzje. Dlaczego? Dojrzałość czy wyrachowanie? Nieważne. Tak właśnie trwamy w poczuciu kontroli nad uporządkowanym, odpowiedzialnym życiem aż do dnia, dnia w którym pęka niebo. Taki dzień zdarza się każdemu, nie ma wyjątków. To właśnie w takim momencie dowiadujemy się, w którym miejscu się znajdujemy (często zwane miejscem w szeregu), kim jesteśmy i czy jesteśmy sami, czy nie. Sprawdzający się czarny scenariusz daje nam zwykle odpowiedzi na wiele pytań, ale pozostawia też mnóstwo wątpliwości. Taka sytuacja jest często szansą, do weryfikacji pewności punktów oparcia jakie przyjęliśmy w naszym życiu. Dowód prawdziwości tezy: "chcesz mieć przyjaciół to powiedz o swoich problemach, chcesz ich stracić, to licz na pomoc..." bywa w takim momencie piekąco gorzki. Zwykło się mówić: Jak trwoga, to do Boga, ale w mojej opinii, nie trzaskane bez opamiętania koronki, czy frekwencja na niedzielnej mszy, pozbawią nas lęku przed tym, co ma być. Choć może dodadzą wiary w szczęśliwe zakończenie, to na pewno go nie zagwarantują. Życiowe happy end'y nie istnieją. Na samym końcu są tylko żal, ból, łzy i rozczarowanie - ludzka domena. Nie o końcu jednak miało być, tylko o tym co przed nim. No własnie co? Mam taką teorię, że wystarczy być dobrym człowiekiem, być nim bez przerwy, cały czas. To wystarczy. Dlaczego? Otóż nie znalazłem dowodów na to, że tak nie jest.

Kiedyś cytat z książki Paulo Coelho - ''Nad brzegiem rzeki Piedry siadłam i płakałam'':
"A bogowie grają w kości i nie pytają wcale, czy chcesz przyłączyć się do gry. Jest im obojętne, że właśnie porzuciłeś kogoś, dom, pracę, karierę czy marzenia. Bogowie kpią sobie z twojego poukładanego życia, w którym każde pragnienie można osiągnąć wytężoną pracą i wytrwałością. Bogowie nie przejmują się zbytnio naszymi planami na przyszłość, ani oczekiwaniami. Gdzieś we wszechświecie rzucają kości, i przypadkiem wypada twoja kolej. I odtąd zwyciężyć lub przegrać- to tylko kwestia szczęścia."
był dla mnie jak motto. Dziś wiem, że to nie o wygraną czy przegraną chodzi...

środa, 13 lutego 2013

Wolna od myśli głowa

Stało się. Po wielu przymiarkach postanowiłem założyć własnego bloga. Nie będzie to, jak do tej pory, anonimowe pisanie i mam nadzieję, że w związku z tym, nie będzie to również emocjonalny ekshibicjonizm. Z dwojga złego wolałbym ten rodzaj dewiacji(?) od ekshibicjonizmu intelektualnego. Zawsze kiedy mowa o inteligencji w konotacji z moja osobą, przychodzi mi do głowy zdanie wypowiedziane przez koleżankę z pracy do jednego ze swoich podopiecznych "A Ty się złotko nie denerwuj, bo złość piękności szkodzi, a Ty - zdaje się - i tak nie masz czym szarżować...". No właśnie gdyby złość szkodziła inteligencji, musiałbym się mocno kontrolować, by w lustrzanym odbiciu, nie ujrzeć w swoich oczach własnej potylicy. Głupi nie jestem (ponoć), ale nerwowy strasznie.


Wcale nie chodzi mi o zebranie w tym miejscu możliwie wielu klakierów i o podnietę z tym związaną,  umartwianie się krytyką, deprecjonowanie czyichś lub apoteozę własnych racji. Nie jestem nieszczęśliwy, samotny i nie czuję się dotknięty życiem bardziej niż statystyczny Polak. Pisanie, podobnie jak rozmowa, prowadzą u mnie do katharsis, które nie ma związku z rozładowaniem negatywnych emocji. W tym kontekście chodzi bardziej o wolną od myśli głowę.